Jakiej chcielibyśmy szkoły dla naszego dziecka?

Jakiej chcielibyśmy szkoły dla naszego dziecka?

 

 

 

 

 

 

 

Jest marzec, rozmawiamy z Tomkiem o szkole dla Jasia. Kochanie, jest dopiero marzec. Jest aż marzec.
- Tak, wiem, wszyscy rozsądni ludzie myśleli o szkole dwa lata temu. Niektórzy trzy albo... nie - więcej nie obejmuję.
Skończone zapisy, egzaminy umiejętności; czytanie, pisanie, liczenie...

O dobrą szkołę trzeba zadbać wcześniej. Powtarzam sobie elementarz "dobrej matki". Tomek - elementarz "dobrego ojca". Coś tam mamy poukładane. Chcielibyśmy. Dla Jaśka chcielibyśmy oboje i każde z osobna najlepiej. Do tej pory nam się udawało. W przedszkolu ujęła nas właśnie Ta Pani. Wystarczająco ciepła, mądra, empatyczna. Pozwalała na rozwój Jasiowi. Taki pełny i wolny, a jednak ograniczony zasadami, postrzeganiem innych, odpowiedzialnością w sam raz na przedszkolaka.
Zaczynam mieć sobie za złe, że nie szukałam szkoły wcześniej. Tomek patrzy, słucha, działa, a potem spotykamy się z taką naszą pewnością i bezradnością zarazem.

Jakiej chcielibyśmy szkoły dla Jaśka? Dobrej. Za mało. Co to znaczy? Każde z nas próbuje werbalizować, nazywać, okiełznywać to, co w nas mocno brzmi i - pytam Tomka - dlaczego odsuwamy to na tak zwane "samo przyjdzie"?

Rozentuzjamowani znajomi mówią nam o szkole, do której dostało się ich dziecko. Julka, znaczy się, dostała. Dobry poziom, języki, dużo ruchu, bezpiecznie, mało dzieci, nie moloch...
Decydujemy: trzeba spróbować.

Spotykamy się z Panią Dyrektor. Uprzejma, miła nawet. Rozmawiamy o warunkach przyjęcia. Tak, jest zainteresowana. Pomimo ograniczonych miejsc, zamkniętych zapisów, chce z nami rozmawiać. Dzieci z tej szkoły osiągają wyśmienite wyniki. Kładzie się ogromny nacisk na dobre, adekwatne do aktualnych wymagań, przygotowanie. Dzieci mają dużo wuefu, co daje im możliwość ruchu, wyżycia się,
- Bierzemy jako szkoła udział w wielu konkursach. Mamy sporo sukcesów. Teatralne, z zakresu wiedzy, sportowe... Jesteśmy dobrze kadrowo przygotowani. Mamy wiele kółek zainteresowań, w których każde dziecko może znaleźć właśnie to, co mu jest najbliższe. Wspieramy dziecko w jego intelektualnym rozwoju. Nasze dzieci nie marnują czasu spędzonego w szkole. Zresztą można pooglądać wyniki testów kompetencyjnych z lat ubiegłych. Plasujemy się w ścisłej czołówce.

Słuchamy. To wszystko brzmi zachęcająco.
- Jakie są mocne strony państwa syna?
- Jakie ma osiągnięcia?  
- Czyta?
- Nie, to nie czas na rozmowę o tym. Proszę przyprowadzić dziecko. Tak, umówimy porę. Co prawda pozostałe dzieci zdawały już egzamin... Nie, nie demonizujmy tego, to tylko sprawdzenie umiejętności na czas rozpoczęcia nauki szkolnej. Zobaczymy, jak dziecko radzi sobie z czytaniem, pisaniem liter, liczeniem... Sami państwo rozumiecie, my naprawdę osiągamy wyśmienite wyniki końcowe i do szkoły nie przyjmujemy byle kogo.

Wychodzimy. Projektujemy radośnie, jak dobrze będzie Jaśkowi w tej szkole. Tomek, ja, Tomek, ja, Tomek, ja...
Przyglądamy się Jasiowi nerwowo. Czy jest wystarczająco "jakiś", żeby dostać się do szkoły. Jaś tak jakby nie bardzo chce z nami współpracować.
- Jasiu, poczytaj nam tę bajkę - mówię - trochę na wyrost, bo do tej pory ja albo Tomek czytaliśmy dzieciom do snu. Pewnie to czas na Jasiową samodzielność. Niech tu, w domu, bezpiecznie spróbuje. Tam będzie musiał się wykazać sprawnością. Tomek zachęca Jaśka.
- Będziemy cię słuchać, jesteś już duży, Jasiu.
Jaś bierze książkę do swoich małych rączek, otwiera i zaczyna sylabizując czytać:

”Teraz jesteś dla mnie tylko małym chłopcem, podobnym do stu tysięcy małych chłopców. Nie potrzebuję ciebie. I ty także mnie nie potrzebujesz. Jestem dla ciebie tylko lisem, podobnym do stu tysięcy innych lisów. Lecz jeżeli mnie oswoisz, będziemy się nawzajem potrzebować. Będziesz dla mnie jedyny na świecie. I ja będę dla ciebie jedyny na świecie”.

Zaskoczony i zmęczony Jaś wydaje się niechętny naszym domowym egzaminom, za to z wypiekami na twarzy chce końca opowieści. Na nic mojotomkowe zachęty, żeby sam dobrnął do końca. Płacze, rozkleja się, ba - histeryzuje, że nie chce, nie da rady, że nienawidzi. Skupiam się na wspieraniu:
- Jasieńku, poradzisz sobie, no co ty, nie płacz, nie warto, to tylko kilka stron.
Jaś mnie nie słucha. Chce natychmiastowej pomocy. Nie godzi się. Złości. Ja też zaczynam. Szkoła w tle. Tam nie będzie czasu na historie. Tym bardziej na histerię. Z obopólnej złej bezradności budzi nas głos Tomka, który po prostu czyta:

”Twoja róża ma dla ciebie tak wielkie znaczenie, ponieważ poświęciłeś jej wiele czasu.
- Ponieważ poświęciłem jej wiele czasu - powtórzył Mały Książę, aby zapamiętać.
- Ludzie zapomnieli o tej prawdzie - rzekł lis. - Lecz tobie nie wolno zapomnieć.
 Stajesz się odpowiedzialny na zawsze za to, co oswoiłeś. Jesteś odpowiedzialny za twoją różę.
- Jestem odpowiedzialny za moją różę...- powtórzył Mały Książę, aby zapamiętać.”

Jaś śpi. Ani ja, ani Tomek nie możemy.

Chciałabym, żeby szkoła dała Jaśkowi pewność ruchów, żeby jeszcze teraz się nie ścigał, żeby ktoś chciał go uczyć i wychowywać, żeby był czas na oswojenie świata, za który będzie chciał być odpowiedzialny.

- Nie chcę, żeby Jaś był postrzegany jako potencjalny "mistrz świata" - mówi Tomek.
Popatrz jak on pięknie, niezdarnie rysuje, jak nie potrafi odnaleźć się wśród kolegów, choć świetnie się odnajduje. Czyta, pisać próbuje, liczy jakoś tam, bo takie są aktualne wymagania, ale bajkę musiałem wam przeczytać. Ja, nie Jaś. To dobrze. Czytanie bajek to nasza rola i Jasiek miał rację, kiedy się burzył i płakał.

Co my teraz zrobimy? Nasz Jaś. Taki próbujący wszystkiego. Taki mały i duży jednocześnie. Bo nudzi mu się już w przedszkolu. Bo nudzą go kolejne przedszkolne zabawy w liska. Bo chciałby wyzwaniom stanąć naprzeciw.
Dotarł do nas sens wypowiedzi Pani Dyrektor. To naprawdę dobra szkoła. Nic nie oswaja. Ale aktualnie uczy. Konkursy, wyniki. Ale my oswoiliśmy Jasia i chcielibyśmy, żeby umiał i czuł wartość oswajania, żeby był kreatywny, żeby tworzył, żeby nikt nie odebrał mu chęci poznania, poznawania, ciekawości, żeby nikt nie chciał przeskakiwać jego możliwości,  dopasowując je do kolejnych aktualnych wymagań. Wiemy, że można, tylko po co?

I po nocnej rozmowie czujemy się tak samo nieprzygotowani na szkołę naszego syna, jak przed wymarzoną rozmową z Panią Dyrektor z bardzo dobrej szkoły.

Dwa dni później dzwoni do mnie koleżanka, której koleżanka koleżanki ma dziecko w alternatywnej szkole. Opowiada z wypiekami na słuchawce, że inne, fajne, super, no i alternatywne...
Głównie mam dużo wątpliwości. Tomek też. Znamy koleżankę koleżanki i zdroworozsądkowo się odsuwamy. Wiemy, czego nie chcielibyśmy, czego chcielibyśmy, a na pewno nie chcemy eksperymentować na Jasiu. Koniec maja. Musimy zdecydować. Ratunkowe myślenie o zwykłej publicznej szkole, bo sami w takiej wychowaliśmy się i wyszli z nas ludzie, bierze w łeb, bo klasa będzie miała 30 dzieci albo 34, albo nikt nie wie ile.
- Zobaczmy, jak wygląda ta alternatywa szkoła - mówi Tomek. I otwiera kolejne wrota, za które nie chcę już zaglądać. Jaś mówi, że jest znudzony przedszkolem, ale Pani w następnym roku na pewno wymyśli coś fajnego w szkole i na nic nasze rozmowy, że nie ta Pani. Że ona jest z przedszkola, a szkolne zadania wymyśla się w szkole, że on potrafi już wiele więcej. Nawet trochę czytać...

ISTOTA. Ktoś nam daje telefon. Dzwonimy. Idziemy na spotkanie. Jedziemy raczej. Przez skup złomu, wewnętrzną, niechętną drogą na Rydlówce.
Wchodzimy. Zaskoczenie. Zdziwienie. Znajdujemy w środku miejsce z nieudacznych, bo nie wypracowanych marzeń. Ciepło, delikatnie kolorowo, otulająco, w pierwszej sali stoi krosno, ta sala to pewnie klasa, choć poza ławkami i tablicą niewiele więcej na to wskazuje.

Jest przerwa, pusto w szkole, zaglądamy na podwórko, a właściwie zielony, dziki ogród. Dzieci? Na drzewie, inne na kocyku robią na szydełku, przed nami przejeżdża karawana z taczkami, a właściwie przepływa, bo to statek z ładunkiem do portu, trochę dalej jakieś maluchy budują piaskowe akwedukty...
Rozmawiamy godzinę. Oglądamy zeszyty. Właściwie w trakcie rozmowy jesteśmy straszeni kolejnymi zasadami szkoły: nie ma słodyczy, zabawek, telefonów komórkowych, nie ma podręczników, ćwiczeniówek, jest jeden nauczyciel, który zintegrowane nauczanie rozciąga na klasy 1-6, zeszyty nie mają linii, przedmiotów uczy się epokami, jest dużo rytmu. Zza ściany dobiega energetyczny dziecięcy śpiew i nawet nasze niewprawne uszy słyszą tam kanon. Chłoniemy z Tomkiem, pilnując się, żeby poza szeroko otwartymi oczami nie rozdziawić buzi.
Nikt nie zapytał nas o wyjątkowe osiągnięcia Jasia. Właściwie o żadne osiągnięcia. Ważne było, czy Jaś jest, jaki jest, jakie mamy do niego odniesienia, czego w związku z rozwojem Jasia chcemy. W godzinnej rozmowie trudno złapać każdy sens alternatywy ISTOTY. Mailem dostajemy program nauczania i dopiero wtedy powolutku zaczyna nam się malować obraz tego, czego dla Jasia i siebie szukaliśmy.

Czytamy:

Szkoła uczy, aby uczeń wiedział. Szkoła uczy, aby uczeń działał. Szkoła uczy żyć wspólnie. Szkoła uczy, aby być. Dostarcza sił i drogowskazów intelektualnych, które pozwolą każdemu zrozumieć otaczający świat i czuć się jego odpowiedzialnym i rzeczywistym uczestnikiem, wyposażając wszystkie dzieci w wolność myśli, osądu, uczucia i wyobraźni, której potrzebują, aby rozwijać swoje talenty i pozostać panem swego losu.

Podoba nam się normalność i spokój, które tam panują.
Dlaczego nikt wcześniej nie powiedział nam o tej szkole? - śmiejemy się z Tomkiem. Chwilowo nasze obawy związane z Jasiem chowają się przed pewnością, że znowu nam się udało. Jaś od września rozpocznie naukę w Szkole Istota. Przez kolejne sześć lat nie musimy niepewnie szukać drogi. A potem? Potem też pewnie nam się uda..

 

Kraków, ul. Rydlówka 23
tel: 12 263 78 41 lub 601 45 49 70
e-mail: info@szkola.istota.edu.pl

www.istota.edu.pl